warszawski Big Ben
Cały wyjazd ciągnął się przez cztery dni, a w Warszawie byłem tylko przez jedną dobę, ale po kolei...
Jak wiecie z wielu notek jestem...nie wiem jak to nazwać, ale powiedzmy: "członkiem sztabu technicznego" zespołu grającego w PGNiG Superlidze piłkarzy ręcznych, a rozgrywki właśnie się zakończyły, w związku z czym przedstawiciele ligi postanowili zrobić szkolenie połączone z podsumowaniem sezonu. Problem w tym, że miejscem spotkania był...Gdańsk, czyli jakieś 600km od Mielca, gdzie mieszkam. W skrócie - na drugim końcu Polski.
To jednak mnie nie zmartwiło, gdyż lubię dalekie podróże, tym bardziej, że jedną z atrakcji miał być mecz Polska - Rumunia w ERGO Arenie.
O pobycie nad Bałtykiem będzie jednak w innej notce...jeśli oczywiście będziecie chcieli - w co wątpię.
Przechodząc jednak do samego wyjazdu zapytacie zapewne co robiłem w Warszawie skoro to tak jakby niekoniecznie po drodze.
Powodem był fakt, że w Gdańsku w sobotę stawić miały się osoby z zarządu oraz odpowiedzialne za marketing (podobno ja), a dzień wcześniej Związek Piłki Ręcznej w Polsce zaplanował spotkanie zarządów wszystkich klubów właśnie w stolicy, dzięki czemu całą eskapadę można było połączyć, a jako, że mi do garnituru i prezesowskiego krawatu trochę daleko, to cały dzień w "Wawie" wraz z kolegą mieliśmy pod statusem "czas wolny."
Chwała stołecznej komunikacji, gdzie bilet dobowy na pociągi, metro, tramwaje i autobusy kosztuje tylko 7,50zł. Dzięki czemu można było śmiało poszerzać horyzonty, lecz najpierw trzeba było coś zjeść. Padło na Złote Tarasy, które wcale nie są złote, więc po obiedzie w renomowanej restauracji o trzech literach i dziadkiem w logo udaliśmy się metrem pod Stadion Narodwy, mimo iż po wcześniejszych ustaleniach wiedzieliśmy, że w ten dzień akurat nie pozwiedzamy, gdyż było to spowodowane przygotowaniami do koncertu zespołu "Coldplay".
Popularny "Basen Narodowy" widziałem już wielokrotnie będąc w Warszawie, lecz po raz pierwszy udało mi się podejść pod sam obiekt. Co prawda na trybuny wejść się nie dało z wcześniej opisanego powodu, aczkolwiek zaległości te nadrobię 24. sierpnia, ponieważ bilet na mecz otwarcia Mistrzostw Europy w siatkówce pomiędzy Polską i Serbią został nie tak dawno zakupiony, więc już nie mogę się doczekać!
Pomimo braku wstępu dla zwiedzających otwarty był sklepik, do którego dało się wejść tylko przez bramę główną.
Jak to mówią "z braku laku dobry i kit", więc pomimo iż nie mieliśmy zamiaru nic kupować postanowiliśmy wejść i zobaczyć choć cząstkę "Narodowego" od środka.
Na pierwszy rzut oka stwierdziłem iż na pewno jest to brama przez którą wjeżdżają autobusy z zawodnikami, lecz bo znalezieniu się w środku zacząłem powątpiewać w tę tezę, gdyż sufit był ewidentnie za nisko, co widać na powyższej fotce (a raczej nie widać, bo to zdjęcie), w związku z czym pomimo miejsc parkingowych raczej na pewno nie tędy podopieczni Adama Nawałki przyjeżdżają na stadion.
We wnętrzu na każdym kroku, praktycznie przy wszystkich drzwiach stała osoba z ochrony kierująca ludzi w dozwolone miejsca, czyli w tym dniu tylko do stadionowego sklepiku. Ja rzecz jasna nie byłbym sobą, gdybym nie chciał wyrwać się ze schematu i zboczyć nieco z kursu, czego oczywiście dokonałem, i tak oto w zakątku jednego z korytarzy dostrzegłem ławki rezerwowych zniesione wprost z murawy.
całe życie w jednym miejscu...
Po chwili przyjemności zauważyłem jednak panią ochroniarz patrzącą na nas z daleka wymownym wzrokiem, co było jasnym znakiem, że czas wrócić na właściwy "szlak wycieczkowy", i oto znaleźliśmy się pod sklepikiem, który był tak interesujący, że bardziej zaciekawiła mnie stojąca obok makieta oraz podpisane koszulki Arki Gdynia, Legii Warszawa, Lecha Poznań i Sevilli.
Te spodenki Lecha, to na pewno z kompletu...
Podsumowując te kilka chwil spędzonych w okolicach Stadionu Narodowego jak i wewnątrz muszę przyznać, że nie dziwiły mnie logotypy samego obiektu na ścianach, szybach, krzesełkach, pamiątkach, lecz studzienki to już chyba lekka przesada, ale jak widać dbałość o detale stoi na najwyższym poziomie...
Kolejnym przystankiem była Łazienkowska, czyli ulica przy której zlokalizowany jest stadion Legii Warszawa. Dotarłem tam kompletnie bez żadnych problemów nie licząc pomylenia dwóch linii autobusowych, a następnie opuszczenie tej właściwej w połowie drogi i przebycia reszty trasy na sportowo, czyli w biegu, aby zdążyć na godzinę 14:00, gdyż właśnie o tej godzinie zaczynała się ostatnia tura zwiedzania obiektu.
Jakoś tak się "stanęło", że udało mi się przybyć nawet i przed czasem, w związku z czym po kupnie biletu na zwiedzanie mogłem na spokojnie oglądnąć wszystkie eksponaty w muzeum klubowym do którego wstęp jest zupełnie darmowy.
Bez wątpienia największe zainteresowanie - nie tylko moje - budziło najświeższe trofeum, czyli puchar za tegoroczne Mistrzostwo Polski.
El Trofeo del Ekstraklaso
Oczywiście nie był to jedyny godny uwagi eksponat, gdyż za szklanymi szybami można podziwiać przedwojenne piłki, czy stroje. Wzrok bez wątpienia przyciągały również reprezentacyjne trykoty legendy stołecznego klubu - Kazimierza Deyny, który doczekał się min. pamiątkowej tablicy od kibiców, którą widzieliście powyżej. Przy stadionie zlokalizowany jest również pomnik Pana Kazimierza, którego jednak nie widziałem.
Nie brakuje również i tych współczesnych eksponatów, podpisanych przez zawodników np. po rozegraniu jubileuszowego meczu w barwach stołecznego klubu, czy też w kadrze. Przykładem jest choćby bluza bramkarska Artura Boruca, czy tez koszulki Kuby Rzeźniczaka - bądź, co bądź najbardziej utytułowanego zawodnika w historii Legii.
Ronaldo płakał jak oglądał...
Po oglądnięciu większości eksponatów, w holu przed muzeum zjawił się przewodnik, który na początku upewnił się czy nie ma nikogo z Poznania. Niestety tym razem nie było, lecz podobno zwiedzających w koszulce poznańskiego Lecha nie brakuje, ciekawe...
Na sam początek udaliśmy się na sam szczyt trybun, skąd widok na murawę pomimo wysokości był bardzo dobry, a biegający piłkarze podczas meczu zapewne nie wyglądają jak przysłowiowe "mrówki", lecz jest to spowodowane tym, iż stadion Legii nie jest jakimś kolosem (nieco ponad 31 000 miejsc).
Mimo to chyba każdy piłkarz woli grać co mecz na takim "średniaku" wypełnionym po brzegi niż na "50-tysięczniku" świecącym pustkami, czytaj: stadion Śląska Wrocław i Lechii Gdańsk.
Siedząc w tym jakże przyjemnym miejscu na koronie stadionu dowiedziałem się skąd wzięła się nazwa trybuny najbardziej zagorzałych fanów, tzw. "Żyleta."
Otóż na starym obiekcie osoby odpowiedzialne za doping zawsze spotykały się pod jedną z reklam, która przedstawiała własnie żyletki i zlokalizowana była w miejscu obecnej "Żylety."
Koniec historii...idziemy dalej.
Kolejnym przystankiem była loża VIP, a raczej loże, gdyż tak naprawdę w telewizji wydawać by się wszystkim mogło, że na stadionie jest jedna, i rzeczywiście ta główna, gdzie zasiadają prezesi, czy też prezydent podczas ostatnich mecz LM jest największa i zlokalizowana w centrum, lecz wokół niej znajduje się kilkanaście nieco mniejszych, a każda z nich składa się z balkonu, czyli części trybuny oraz pomieszczenia za szybą, które pozwala oglądać mecze w komfortowych warunkach podczas gdy pogoda nieodpowiednia.
Koszt takiej loży to bagatela 450 tysięcy polskich złotych na sezon, a każdy z "właścicieli" po wydaniu tejże sumy może urządzić ją wewnątrz na swój sposób, co możecie zauważyć na powyższej i poniższej fotografii.
Chodzi o sytuację z Mistrzostwami Polski, których liczba podana jest na froncie tegoż to biurka, stołu, ławy, czy jak by to inaczej zwał. Otóż widnieje tam liczba 12. (jeszcze bez uwzględnienia tegorocznego Mistrzostwa), lecz tak naprawdę klub z Warszawy powinien się szczycić 11. mistrzostwami, ponieważ to z 1993. roku zostało im odebrane decyzją PZPN za korupcję i przyznane Lechowi Poznań. To właśnie od tego momentu zacieśnił się konflikt pomiędzy oboma klubami.
Przewodnik jednak ustawał przy swoim twierdząc, że w Warszawie nadal uważają się za Mistrza z '93 a na zaczepki zwiedzających typu: "w '93 to Wy może i byliście Mistrzem, ale Warszawy" odpowiadał niezbyt dobrym argumentem: "wtedy to wszyscy mecze ustawiali."
Po tych słownych utarczkach w końcu stało się...Legia potwierdziła swój pierwszy transfer na nadchodzący sezon, a poniższe zdjęcie chyba nie pozostawia żadnych wątpliwości.
Brazylijski napastnik - Norbinho Junior da Silva Santos Guereiro dołącza do ekipy Jacka Magiery!
Klepnięte!
Po opuszczeniu tej "pięciogwiazdkowej przebieralni" w końcu można było na spokojnie podziwiać przestronny korytarz, w którym przed meczem zbierają się zawodnicy obu drużyn
Robi on naprawdę duże wrażenie, gdyż na ścianach widnieją zdjęcia profilowe wszystkich zawodników w historii stołecznego klubu, jak i trenerów oraz coś, co dla zawodników Legii jest szczególne.
Mowa tutaj o odcisku dłoni legendy klubu - Pana Lucjana Brychczego, do której to formy zlokalizowanej przy szatni gospodarzy swoją dłoń przykłada każdy z graczy "Wojskowych" tuż przed wyjściem na murawę.
Pozwoliłem sobie postąpić tak samo, aby poczuć się choć przez chwilę jak prawdziwy zawodnik, lecz od razu po przekroczeniu drzwi udałem się tam gdzie moje miejsce, czyli na ławkę rezerwowych...
Całe życie tylko ona...ławka moja - rezerwowa <3
I jak tu nie chcieć być rezerwowym?! "Krycha" potwierdza!
Widok jaki maiłabym będąc piłkarzem, czyli z ławki rezerwowych
Ja, jako człowiek kulturalny i wychowany zastosowałem się do zaleceń i nie wszedłem, tylko urwałem garść na pamiątkę - tego nie zabronił...
Może mnie za to nie zamkną?
Semper Heroica...
Słowa te można spotkać w wielu miejscach na stadionie, a z łaciny oznaczają one "zawsze bohaterski."
Jest to jeden z wielu szczegółów, które składają się w jedną całość i sprawiają, że Legia pod względem marketingowym i organizacyjnym to wzór do naśladowania dla wszystkich klubów w Polsce, nie tylko piłkarskich.
Wiele mówi się również o tym, że stołeczny klub jest chyba najbardziej znienawidzonym w całej Polsce. Powodów dlaczego tak jest może być wiele, i nie zamierzam się tutaj nad nimi rozwodzić, lecz nawet największy "hejter" warszawskiej Legii musi przyznać, że takiej historii jak Legia nie ma żaden inny klub w Polsce...mimo wszystko.
Cena? Ku mojemu zaskoczeniu nie była wysoka, gdyż kupno wyjazdowego trykotu to koszt 150zł, lecz spowodowane jest to rzecz jasna posezonową przeceną.
Powiem szczerze, że gdyby nie pustki w portfelu niczym na trybunach stadionu Śląska Wrocław, to chętnie zakupiłbym jedną, aby w przyszłym sezonie zebrać na niej podpisy. Niestety plan nie wypalił, ale w przyszłości kto wie...
Poniżej jeszcze fotka wspomnianego wcześniej nowego zawodnika Legii (podobno na co dzień w lidze kibicuje Lechowi) - Norbinho Junior da Silva Santos Guereiro, który w typowy dla piłkarzy sposób zapozował do zdjęcia z pucharem za tegoroczne Mistrzostwo Polski.
Ewidentnie widać, że gość chce się podlizać, aby podczas meczy nie musiał wstawać z tych wygodnych ławek rezerwowych...
L jak Legenda...ta na zdjęciu po prawej
Wątpię, że ktoś dotrwał do tego momentu, lecz jeśli takie osoby są, to zapewne ich liczba nie przekracza obecnej populacji mamutów na świecie, aczkolwiek mimo to podziwiam i dziękuję za wytrwałość.
Dajcie znać w komentarzu czy taka odskocznia od autografów jest przez Was mile widziana, i czy chcecie, aby za kilka dni pojawiła się podobna notka, tym razem opisująca mecz piłki ręcznej Polska - Rumunia, który został rozegrany w ERGO Arenie w Gdańsku, gdzie miałem okazję zasiąść w loży VIP i korzystać z jej wszystkich przywilejów.
Powiem szczerze, że nawet jak nie będziecie chcieli, to ona i tak się zapewne pojawi, gdyż jestem uparty niczym osioł ze "Shreka", lecz mimo to Wasza opinia zawsze jest mile widziana. :)
Super wyprawa i super opis! ja w tym roku byłem na stadionie Lechii robił wrażenie :)
OdpowiedzUsuń