sobota, 22 lipca 2017

Mecz Polska - Rumunia z loży VIP


Kilkanaście dni temu na blogu pojawiła się notka opisująca mój pobyt w Warszawie, gdzie stolicę podbiłem "na sportowo" i serdecznie zachęcam Was do jej przeczytania, ponieważ łączy się ona z tą dzisiejszą, i jeśli nie macie co robić, to klikajcie -----> tutaj.

Już wtedy zapowiadałem, że pojawi się ciąg dalszy moich wojaży, nawet jeśli nie będą Was one ciekawiły, aczkolwiek pod tą "warszawską" nabiliście sporo wyświetleń, więc czemu tego nie powtórzyć? W końcu nie samymi autografami żyje człowiek!

W skrócie powiem jednak, że jak wiecie pracuję w jednym z klubów grających w PGNiG Superlidze piłkarzy ręcznych, a w Warszawie zjawiłem się ponieważ zaplanowane zostało tam spotkanie prezesów wszystkich klubów. Mi rzecz jasna do prezesowskiego krawatu daleko, lecz już na drugi dzień cała eskapada przenosiła się do Gdańska, gdzie zjawić się mieli również przedstawiciele z działu marketingu (podobno ja), i stąd moja obecność w stolicy, z której to już z samego rana wyruszyliśmy na północ naszego kraju.

Po co jechaliśmy właśnie do Gdańska? Otóż zaplanowane zostało tam trzydniowe szkolenie połączone z podsumowaniem sezonu. Zanim jednak obowiązki najpierw przyszedł czas na przyjemności. Tak, wiem, że w regułce którą na okrągło powtarzali nam rodzice kolejność jest nieco inna, lecz zasady są podobno od tego, aby je łamać. Tym bardziej, że atrakcją tą był mecz eliminacyjny do Mistrzostw Europy piłkarzy ręcznych rozgrywany w ERGO Arenie, gdzie nasza reprezentacja mierzyła się z Rumunią.
Nam jako klubom przysługiwały miejsca w loży VIP, co było dla mnie kolejną atrakcją, i zarazem wyzwaniem, aby nie zbłaźnić się "na salonach."

Po nieco męczącej podróży przyjechaliśmy jednak najpierw do hotelu, aby się nieco odświeżyć i zaczęło się...
Pod głównym wejściem w autokarze siedziała już cała reprezentacja Rumunii, a jakby tego było mało przy recepcji stali wszyscy nasi kadrowicze. Jeszcze nie tak dawno widząc to zapewne ugięły by mi się nogi, lecz "z powodów zawodowych" zawodników tych widzi się kilkakrotnie podczas sezonu, a nawet i na co dzień, gdyż Marek Szpera, czy drugi trener - Paweł Noch jeszcze nie tak dawno związani byli z "moją" Stalą Mielec.

Była to dla mnie nieco niezręczna sytuacja, gdyż niby się wszyscy znamy, ale podać pierwszemu rękę to tak coś nie bardzo, lecz całe szczęście z pomocą przyszedł Sławek Szmal, który mnie w tym uprzedził, a potem poszło już z górki. 
Po wymianie kilku zdań trzeba było odebrać kartę do pokoju, tym bardziej, że zawodnicy właśnie wyjeżdżali na halę, a za kilkanaście minut my powinniśmy postąpić tak samo.

Po wejściu do pokoju od razu w oczy rzucił się przestronny balkon z widokiem na ogród. Niby to nie morze, lecz to było oddalone zaledwie 300 metrów od hotelu, więc nic straconego.

Mecz reprezentacji, cała kadra Polski oraz Rumunii w tym samym hotelu, który był zaje*isty, morze zaledwie po drugiej stronie ulicy....czego chcieć więcej? Raj!


W drodze na halę już z taksówki widać było pełno ludzi ubranych w biało-czerwone barwy, a własnie frekwencja, a raczej jej brak, był dla mnie największą obawą, gdyż nasza reprezentacja nie miała już szans na awans. Rzecz jasna jest to spowodowane pokoleniowym przewrotem jakiego jesteśmy świadkami w ostatnich miesiącach, ponieważ kariery reprezentacyjne pokończyły legendy. Mowa tutaj rzecz jasna o Krzyśku Lijewskim, Michale Jureckim, Karolu Bieleckim, czy Sławomirze Szmalu, który został trenerem bramkarzy. 
To właśnie Oni przez lata stanowili o sile "Biało-Czerwonych", to Oni zdobywali dla nas medale i to przez nich prawie co każdy mecz mieliśmy stan przedzawałowy.


Po dotarciu na miejsce moim oczom ukazała się ERGO Arena, którą wcześniej widziałem tylko w telewizji. Jej wielkość nie ustępowała niektórym stadionom, a ja podekscytowany jak najszybciej chciałem znaleźć się już w środku. Pojawił się jednak jeden problem...kolejki, które były delikatnie mówiąc dosyć spore.

Jak się jednak okazało osoby posiadające bilety VIP nie wiedzą co to grzeczne czekanie w "wężyku", więc po krótkiej rewizji momentalnie znalazłem się na obiekcie i rzecz jasna na loży VIP, na której jednak nie zagościłem zbyt długo, gdyż zaproszono nas do pomieszczenia z cateringiem. Początkowo widząc panie w sukniach niczym na rozdaniu Oskarów oraz panów w garniturach miałem lekkie obawy, co do mojego ubioru składającego się z krótkich dresowych spodenek i koszulki polo, gdyż uważałem, że może on być tutaj "troszeczkę" nie na miejscu, lecz jak się okazało obawy były zbędne, gdyż nikt z wyjątkiem prezesów nie wpadł na pomysł aby przy 30-stopniowym upale ubrać garnitur.

Po ustaleniu kwestii modowych można było korzystać do woli z przywilejów bycia VIP-em, a jednym z nich jest "konsumpcja wystawionych potraw", co było dla mnie zbawienne, gdyż od rana , gdy tylko wyjechaliśmy z Warszawy nie jadłem kompletnie nic.
Co prawda patrząc na niektóre potrawy nie wiedziałem co to jest, lecz tabliczki ustawione obok znacznie ułatwiły mi kulinarne rozpoznanie, a faworytką mojego języka została ryba w śmietanie, której pochłonąłem dosyć spore ilości...no co? Głodny byłem!
Zapewne wsunąłbym jeszcze więcej, lecz już zaczynał się mecz, w związku z czym musiałem podjąć bardzo ważną decyzję, która brzmiała: "w przerwie tu wrócę."


Jak widzicie powyżej moje obawy co do frekwencji, nie znalazły całe szczęście odzwierciedlenia w rzeczywistości, lecz rzecz jasna komplet nas nie zaszczycił, a momentami czuć było atmosferę adekwatną do stawki meczu.
Ku zdziwieniu wszystkich nasza reprezentacja pod wodzą nowego szkoleniowca - Piotra Przybeckiego grała jak z nut i po pierwszej połowie prowadziła 19:13, więc ja ze spokojną głową mogłem udać się na kontynuowanie degustacji, czyli w skrócie opróżnienia kolejnych kilku porcji.


Już z pełnym żołądkiem powróciłem na drugą odsłonę tego starcia, gdzie nasi kadrowicze ewidentnie chcieli być jak reprezentacja z przed lat, w związku z czym nie można było wygrać na spokojnie, i trzeba było roztrwonić przewagę, aby kolejno zwyciężyć jedną bramką rzuconą w ostatnich sekundach przez Piotrka Chrapkowskiego...cali oni!
Jedno jest jednak pewne, przed tą reprezentacją jest PRZYSZŁOŚĆ!


Po meczu nadszedł czas na dalsze posiedzenie w moim ulubionym pomieszczeniu. Domyślacie się jakie, prawda? Tym razem jednak skorzystałem tylko z dóbr soku pomarańczowego, aby po chwili zostawić prezesa z innymi prezesami, i wraz z kolegą udać się na chwilę do hotelu, a następnie rozpocząć wieczór, który mogliśmy już wykorzystać jak tylko chcieliśmy.

I teraz muszę się Wam do czegoś przyznać...
Gdy kilka lat temu grałem w piłkarskiej sekcji Stali Mielec, a raczej próbowałem, bo grą tego nazwać nie można, jeździliśmy na wiele turniejów, również na te zagraniczne. Pozwoliło mi to trochę zwiedzić i tym samym miałem okazję być nad Oceanem Atlantyckim, Morzem Północnym, czy też Bałtykiem. Tu jednak dochodzimy do sedna sprawy, gdyż nad Bałtykiem to ja byłem, ale od strony niemieckiej, szwedzkiej i duńskiej. Tak, mając 20 lat objeździłem je dookoła, lecz nigdy nie byłem nad tym naszym, polskim! 
No dobra, byłem, gdyż w lidze mamy przecież wyjazdy do Elbląga, czy Gdańska, lecz wtedy jest mecz i nikt tutaj nie skupia się na zwiedzaniu, a hale są tak usytuowane, że nawet nie było mi dane zobaczyć skrawka wody. Teraz jednak wiedziałem, że już nic mi nie przeszkodzi i stało się! Przybyłem, zobaczyłem, po wodzie pochodziłem, zdjęcie zrobiłem!

Zawsze uważałem, że nad morzem nie ma co robić, gdyż jest tylko piasek i woda. Spędzając jednak resztę wieczoru nie tylko w Gdańsku, ale i w Sopocie zmieniam zdanie. Dlaczego? Najlepszym argumentem niech będzie poniższe zdjęcie...


Po powrocie do hotelu poszedłem spać dość sceptycznie nastawiony do kolejnego dnia, ponieważ od godziny 10:00 do 17:00 mieliśmy być na wykładach odnośnie marketingu.
Po raz kolejny jednak moje obawy okazały się niepotrzebne, gdyż nie nudziłem się ani przez chwilę, a czas zleciał bardzo szybko, w związku z czym kolejny wieczór można było spędzić na plaży, tym samym żegnając się z Bałtykiem, gdyż następnego dnia z samego rana wyruszaliśmy w drogę powrotną do Mielca, gdyż do przejechania mieliśmy "tylko" całą Polskę, bagatela 570 km.

Z Gdańskiem pożegnałem się przejeżdżając koło (według mnie) najpiękniejszego stadionu w Polsce, który zawsze chciałem zobaczyć i porównać do innych aren EURO 2012.
Do tej pory miałem przyjemność zobaczyć stadion w Warszawie, Wrocławiu i teraz w Gdańsku. Został więc jeszcze Poznań, lecz zdania nie zmienię..."Bursztynowa Arena" to numer jeden w naszym kraju!

fotka zrobiona z daleka, ale spokojnie...kilka chwil potem byłem już pod samym obiektem

Jedyne czego żałuję, to tego, że nie udało mi się pojechać pod hotel reprezentacji Hiszpanii, gdyż w Gdańsku byłem w tym samym czasie, kiedy to w naszym kraju rozgrywane były Mistrzostwa Europy U-21. Niestety lecz obowiązki i odległość do ośrodka "La Roja" znacznie mi w tym przeszkodziły, a kadra Macedonii mieszkająca "za płotem" jakoś mnie nie kręciła, więc musiałem odpuścić.

Zapytacie teraz zapewne dlaczego więc nie zbierałem autografów piłkarzy ręcznych będąc w tym samym hotelu, co obie reprezentacje. Powód jest prosty...
Po pierwsze nie wiedziałem, że zakwaterowano nas w tym samym hotelu, a po drugie i tak w swojej kolekcji posiadam wszystkich zawodników naszej reprezentacji.
Rumunii? Gdybym na meczu był w innych okolicznościach pewnie starałbym się o jakieś podpisy, lecz w tym wypadku chodzenie z mazakiem było by dla mnie nieco niekomfortowe, aczkolwiek przyznaję, się do jednego błędu...
Otóż nie wiedziałem, że trenerem rumunów jest Xavier Pascual - obecny trener Barcelony. Gdyby moja wiedza była bogatsza o tę informację zapewne wywołał bym te kilka zdjęć lub chociaż zrobił pamiątkową fotkę, lecz niestety stało się inaczej, a pech chciał, że w hotelu również nie rzucił mi się on w oczy.
Jak to mówią niewiedza kosztuję, lecz pocieszam się innym powiedzeniem, które brzmi: "Co się odwlecze to nie uciecze", gdyż VIVE Tauron Kielce w grupie Ligi Mistrzów trafiło właśnie na "Dumę Katalonii".

I tym optymistycznym akcentem kończymy moje wypociny. Dzięki jeśli dotrwaliście do końca!

I tak, zgadzam się...jestem szczęściarzem, że moja praca to coś, co lubię, a nawet kocham...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz